W starszych przewodnikach można wyczytać, że Vang Vieng to mekka „backpackersów”. Że można tu wypocząć, poimprezować, zwiedzać jaskinie i robić super treking. W ten sposób również to miejsce zostało zniszczone przez LonelyPlanet i ustną legendę.Nawał młodych turystów przetoczył się przez tę miejscowość. Komercja narastała. Zaczęły się ostre biby nad rzeką. Ktoś zginął, a dokładniej 22 osoby. Część barów władze miasta zamknęły, wręcz zlikwidowały do fundamentu. Nie wiem, jak było, ale teraz to miasteczko jest niezwykle spokojne. Bary są puste ok 10 w nocy. Nikt sie nie upija do późna. Pachnie tu komercją, owszem, agencje turystyczne kombinują jak tu zachęcić turystów do wydawania pieniędzy. Pełno jest wypożyczalni napompowanych opon, którymi można spływać, natomiast nie znalazłem miejsca, gdzie ci wszyscy ludzie zaczynają spływ. Rower można wypożyczyć za 10tyś KIP/dzień. Rewelacja. W sam raz na zrobienie pętli na zachód od miasta. Dokładniej rzecz biorąc, na zachód od miasta, za rzeką rozpościera się dość rozległa dolina pośród stromych, ale niewysokich gór. Dolina jest zagospodarowana polami ryżowymi. Bardzo ładnie to wygląda. Droga jest polna i kamienista. Kiedy tam byłem, wszystko było wyschnięte. Przyjadę tu jeszcze w porze deszczowej. Cała okolica jest jaskinionośna. Problem jest jedynie taki, że przed każdą dziurą, która kwalifikuje się do nazwy „jaskinia” stoi lokalny stróż i żąda 10tyś za wejście na jego teren. Jak takich dziur jest 5 to zaczynasz się zastanawiać, którą wybrac na zwiedzanie. Ja wybrałem absolutny nr 1 czyli jaskinię Phu Kham oraz sąsiadującą z nią „Blue Lagoon”.

Do jaskini jest może 6 kilometrów drogi wśród pół ryżowych. Po drodze znaleźć można pełno tablic z napisami „Jaskinia siaka, owaka”. Jest nawet jedna, która na napis „Lagoon”. Nieświadomy turysta jedzie 200m w bok i widzi szlaban, a przy nim gościa mówiącego tylko ’10tyś KIP’. Na pytanie o nazwę jaskini, w odpowiedzi leci ściema, że to jaskinia, że można się wykąpać w środku i ogólnie OK. Ale to jest jedyne zdanie po angielsku jakie zna ten koleś. Ponieważ jestem podejżliwy nie przekroczyłem szlabanu i znalazłem właściwą „Blue Lagoon” 2 km dalej. Miejsce to jest b.dobrze oznaczone. Jest tam parking dla wszelkiego rodzaju pojazdów no i pełno ludzi. Sama błękitna laguna to nic innego jak naturalne jeziorko wytworzone przez wodę wypływającą ze skały obok. Ale jest to piękne miejsce, woda jest czysta i turkusowa mimo, że codziennie pluska się w niej wielu ludzi.

Idąc 50m dalej znajdujemy się u podnóża ściany góry. Jest tam też stoisko wynajmujące czołówki, jeśli ktoś nie miał lub zapomniał wziąć z plecaka. Trzeba sie trochę nawspinać, ale schodki sa dobrze przygotowane, są też poręcze z bambusa. Moje wrażenie z tej jaskini jest bardzo pozytywne. Wejściowa komora jest rozległa może z 50m, z ołtarzykiem Buddy pośrodku. Jest tam jasno dzięki drugiej dziurze w suficie. Idealne miejsce do zwiedzania po południu. Z tej komory można się przecisnąć do dalszej części, ale bez czołówki tam ani rusz. Wchodzi się do drugiej o wiele rozleglejszej komory, równie wysokiej jak szerokiej. W dalszej części jaskinia się zwęża i kończy po może 0.5km. Jest w niej wiele skał, to nie jest zwykły płaski spacer. Mi się tam bardzo podobało. W zasadzie to lepiej jest najpierw się powspinać w jaskini a potem odświeżyć w lagunie.

Może jeszcze coś napiszę o noclegu. Właściwie wszędzie pokoje są za ok 50tyś KIP. Jak ktoś podróżuje samotnie, to może znaleść miejsce w pokoju wieloosobowym za 20tyś KIP. Ale rewelacyjną alternatywą są drewniane domki za rzeką. Najpierw trzeba znaleźć bambusowy mostek a potem skierować się do „Other side bungalows”, gdzie znalazłem domek za 30tyś KIP. I znów miałem swoją werandę i hamak 🙂 Wspaniałe, ciche miejsce z widokiem na pobliskie góry. Nad ranem może być wilgotno na zewnątrz.