Ponieważ Phuket niczym mnie nie zaskoczył, liczyłem na to, że chwalone przez wszystkich Krabi godnie zasługuje na sławę. Tak więc, pożegnawszy się czule z kotami moich gospodarzy postanowiłem pojechac na stopa do Krabi. Niewiele, bo 170km połknąłem z łatwością.

Głupi to ma jednak szczęście, ale szczęściu trzeba pomagać. Tak więc z Choeng Talay przeszedłem się kawałek na drogę wylotową z miasteczka. Kurcze, to czego nie lubie w S-E Azji to ten pot. Mały wysiłek i pot, plecak na plecach i pot. Koszulka częścowo mokra. A jak stoi się w słońcu łapiąc stopa, to ilość produkowanego potu jest większa niż ilość potu wyparowującego z koszulki (u mnie tak jest). Heh przynajmniej mam poodtykane pory 🙂

Nie muszę długo czekać i mam podwózkę do głownej drogi z Phuketu. Następny stop i mam podwózkę prosto do Krabi! Lepiej sobie nie mogłem wymarzyć. Nocleg znalazłem w Narin Guesthouse. Taniej chyba w Krabi nie znajdę: 150BHT za jednoosobowy pokój bez okna. Dla mnie OK, bo wszystko inne jest zapewnione, a lokalizacja jest w sam raz.

Krabi samo w sobie nie powala, ale jest portem wypadowym na wyspy i wysepki, w tym również na osłwione wyspy Ko Phi Phi. Żeby je zobaczyć i obskoczyć co ciekawsze miejsca do snoorkowania, wykupiłem jednodnową wycieczkę za utargowaną cenę 1100BHT. Biorę do ręki folder firmy, która zajmuje się transportem (szybka łódź motorowa) i wszystko wygląda pięknie:

  • odbiór spod hostelu i przejazd do plaży Ao Nang, która jest „przystanią” dla motorówek,
  • 9.00 start
  • relaks na Bamboo Island (Ko Mai Phai)
  • Viking (Phaya Naak) Cave – fotki i zwiedzanie, aby zobaczyć jaskółcze gniazda oraz malowidła naskalne
  • Lohsamah Bay – cieszyć się kolorowymi rybami i koralami
  • Pileh Bay – piękna laguna
  • Maya Bay – zwiedzanie plaży znanej z serialu „The Beach”
  • Monkey Beach – zwiedzanie piaszczystej plaży i fascynującej rafy koralowej
  • Phi Phi Don – obiad w restauracji na plaży i relaks
  • Hin Klang – okazja do snoorkowania w otwartym morzu.
  • 16.00 – powrót do Ao Nang

Wszystkie foldery wyglądają podobnie.

A jak jest naprawdę?

  • dojazd się spóźnia, odpłynięcie również, w praktyce ok 10. Łodź jest duża, motorowa, 3 silniki, mieści jakieś 25-30osób
  • Dopływamy do wyspy Bamboo – faktycznie mała, piękna wyspa. Plaża piękna. Mamy tylko 20 minut na cieszenie się.
  • Jaskinia Viking. Przy jaskini dostępnej z morza kłębią się 3 podobne motorówki. Nasza w zasadzie podpływa, nawet nie pod sam nawis, robi pętlę i spadamy dalej. Zaczynam się wkurzać.
  • W ogóle nie zatrzymujemy się przy Lohsamah Bay. Wkurzenie postępuje..
  • Pileh Bay – wpływamy, jest pięknie, gdyby nie kilkanaście łodzi motorowych robiących to samo, tak więc gęsiego wszyscy płyną oglądając bez zatrzymywania się piękną lagunę. Parę mniejszych łodzi stoi na kotwicy a ludzie pływają. My nie, moje wkurzenie równoważone jest pięknym widokiem.
  • Monkey Beach – nie dopływamy do brzegu, jedynie cumujemy w miejscu snoorkowania. mamy 45min. Pierwsze zejście do wody. Sprzęt jaki nam zapewniono, taki sobie. Płetw nie ma. Moja rurka jakoś szybko nabiera wody. Wolę pływać bez niej, czuję się bezpieczniej. Schodzę po linie na 5-6m. Rybek nie za dużo, w zasadzie 3 rodzaje małych rybek. Rafa jak podświadomie oczekiwałem ledwo-ledwo zipie. Mówiłem już, że jestem zawiedziony?
  • Maya Beach – sława tak duża, jak ilość łodzi motorowych przy brzegu. A mnóstwo ich. Sama plaża jest piękna a jakże, brzeg łagodnie schodzi do wody, jak no Ko Surin. Oznacza to wodę o temperaturze zupy. Wcześniej pływamy w tej zatoce, jakieś 300m od brzegu. Rafa szara, rybki sporadyczne. W cieniu skał jednak spotkałem dużą ławicę malutkich rybek. Mają mistrza w pływaniu synchronicznym. To miejsce akurat mi się spodobało.
  • Phi Phi Don – obiad jest w porządku, ale nie przy plaży. Mamy niewiele czasu na zwiedzanie. Tak naprawdę nie ma czasu na relaks na plaży.
  • Hin Klang – w ogóle nie docieramy.
  • Powrót ok 15.00 tak więc jesteśmy przed 16 w Ao Nang. Czy w folderze 16 onaczała czas startu powrotu czy dotarcia do „przystani”?

I tak wygląda program codziennie. Dziesiątki łodzi. Kasę jaką trzepią na turystach przechodzi ludzkie pojęcie. Gówno mnie obchodzi, że w porze deszczowej nie będzie turystów. Kurcze. A gdzie ten spokój zwiedzania? Gdzie zwykła przyzwoitość i jakieś takie zrozumienie, że „enjoyment” to nie fotka i 20 minut dla siebie? Gdzie wartość słowa i obietnic? W artykule o Ko Surin wspominałem już o oszustwach w opisywaniu rafy. Tutaj mamy ciąg dalszy i na masową skalę. Przewoźnik przed zarzutami broni się: nie odpowiadam za to, co mówi agencja podróży. Tylko że agent nic nie wie. Pokazuje folder przewoźnika i na tym bazują jego opowieści. To przewoźnik odpowiada za treść swojego folderu.
Życzę im wszystkim aby rafa się nie odbudowała i żeby wszyscy poupadali 🙂

Jasnym punktem wycieczki było to, że poznałem 3 Polaków, tak więc przynajmniej wieczór spędziłem tak po swojsku 🙂

Już już miałem wyjeżdzać z miasteczka, ale postanowiłem ostatecznie sprawdzić jak wygląda plaża Railey. Na wynajętym skuterku dojechałem do plaży Nammao, z której za 60BHT można się dostać do tej plaży. Chodzi o to, że kilka kilometrów od Krabi na zachód leży łańcuch stromych, niewysokich górek. Odcinają one od reszty lądu pewien półwysep zawierający 3 osobne plaże z grubsza nazywane Railay. Miejsce to jest znane wśrod wspinaczy. Muszę powiedzieć, że bardzo mi się tam podobało. Nie było tam co snoorkować, ale widoki i bogactwo form skalnych zadowalały mnie całkowicie. Było 100razy lepiej niż na Ko Phi Phi. Chciałem tam pozostać do zachodu słońca, ale ostatnia łódź wracała o 17.30. Jeśli kiedykolwiek pomyślę o przyjeździe do Krabi to chyba tylko po to, żeby pobyć na Railay. Jest jeszcze jedna opcja – jednodniowe zwiedzanie wyspy Hong. Fotki wygldają zachęcająco, ale na to już nie miałem siły.